Kiedy w 2013 roku Bruce Buffer ogłaszał decyzję sędziów w walce Jona Jonesa z Alexandrem Gustafssonem, świat MMA do ostatnich sekund drżał w niepewności. Po pięciu rundach zażartej bitwy, obfitującej w potężne ciosy i zaskakujące akcje obu zawodników, po pokazie niezłomnej woli, nikt nie wiedział, komu przychylni będą punktujący. Jon ostatecznie wyszarpał zwycięstwo wchodzącemu na zastępstwo, nieustępliwemu Szwedowi i tym samym obronił złoto. Obaj zawodnicy okupili tę niezwykłą batalię dużymi obrażeniami, ale zapisali się również na kartach historii jako uczestnicy jednej z najlepszych walk w kategorii półciężkiej, a być może nawet w całym MMA. Od tamtego pamiętnego wieczoru jedno było pewne – musiało dojść do rewanżu.
Alexander Gustafsson goszczący pięć lat później – w kwietniu 2018 roku – w podcaście Joe Rogana zdradził, że od tego kapitalnego pojedynku jego karierze przyświecał tylko jeden cel, ważniejszy nawet od mistrzostwa świata – pokonanie Jona Jonesa. Na tamten moment sytuacja wagi półciężkiej była nieuporządkowana. Daniel Cormier przygotowywał się wówczas do pojedynku ze Stipe Miociciem, zaś Jon po raz kolejny narozrabiał, w związku z czym miał kłopoty prawne. Szwed z kolei znajdował się na fali dwóch wiktorii i cierpliwie obserwował sytuację z boku. I pomimo faktu, że dwa zwycięstwa z rzędu to niewiele, zarówno wypracowana w legendarnych już pojedynkach mistrzowskich renoma, jak i brak perspektywicznych pretendentów nakazywały właśnie w Gustafssonie upatrywać głównego kandydata do walki mistrzowskiej.
Po kilku miesiącach sytuacja się wyklarowała. Cormier znokautował Miocicia i rozsiadł się na tronie królewskiej dywizji. Jon z kolei uporał się z kolejnym zawieszeniem za doping i rewanż z Alexandrem miał się wreszcie ziścić. Ale sama droga do niego była wyjątkowo długa i kręta dla obu zawodników.
Tuż po zakończeniu pierwszej walki Dana White nalegał na zorganizowanie natychmiastowego rewanżu. Podobną ochotę przejawiał również Mauler, lecz Jones zdecydował się na pójście w tany z Gloverem Teixeirą, którego zdominował na pełnym dystansie, łamiąc też w trakcie pojedynku rękę Brazylijczyka, nieelegancką, acz legalną zagrywką. Miesiąc wcześniej Gustafsson ubił w Londynie Jimiego Manuwę. Zgodnie z wcześniejszymi obietnicami już wtedy powinno było dojść do rewanżu. I rzeczywiście wydawało się, że wszystko ku temu zmierza. Mówiło się o dacie 30 sierpnia 2014 roku, lecz Jon długo zwlekał z podpisaniem kontraktu, a jak twierdził Dana White, Amerykanin wcale nie chciał walczyć z Gustafssonem. Ostatecznie jednak ogłoszono, że walka odbędzie się 27 września 2014 roku. W drodze do niej Alexander nabawił się kontuzji, dlatego zmuszony był wycofać się z walki. Jonowi zorganizowano zastępstwo w postaci Daniela Cormiera. Do amerykańsko-amerykańskiego pojedynku doszło ostatecznie 3 stycznia, ponieważ mistrz również się uszkodził. Po pamiętnych konferencjach i bójce w drodze do walki, Jon pokonał Cormiera na pełnym dystansie. I w tym momencie zaczęły się jego kłopoty, ponieważ zostało ujawnione, że na miesiąc przed walką z DC oblał test antydopingowy – wykryto w jego krwi kokainę.
Tymczasem Gustafsson zaakceptował trudne starcie z potwornie mocno bijącym Anthonym Jonhsonem. Po elektrycznym początku doszło do incydentu, który przesądził o wyniku walki. Johnson, kontrując frontkick Szweda, trafił go czołem w szczękę i od tego momentu tylko kilka uderzeń dzieliło go od zwycięstwa. Mimo twardego oporu Gustafssona, Amerykanin znalazł drogę do jego szczęki i zasmucił całą sztokholmską widownię nokautując rywala. Alexander tymczasem, po druzgocącej porażce na oczach fanów i rodziny rozważał przejście na emeryturę.
Jon Jones na miesiąc przed starciem z Johnsonem zabukowanym na 23 maja 2015 r., spowodował wypadek samochodowy, w którym zderzył się z kobietą, jak się później okazało – ciężarną. Zawodnik uciekł z miejsca wypadku, a w jego rozbitym aucie znaleziono narkotyki. Jak się zapewne domyślacie lub już wiecie, Jon został nie tylko pozbawiony pasa, ale również obarczony wyrokiem sędziego. Ostatecznie nie trafił za kratki. Jego miejsce w pojedynku zajął z kolei Daniel Cormier i zgarnął pas mistrzowski, poddając Johnsona duszeniem zza pleców.
Gustafsson miał się zmierzyć z Gloverem Teixeirą miesiąc później, lecz ponownie kontuzja zmusiła go do wycofania się z pojedynku. Ostatecznie Szwed na tym skorzystał, ponieważ gdy tylko zaleczył kontuzję, pomimo porażki w ostatnim pojedynku, zestawiono go z ówczesnym mistrzem, Danielem Cormierem. Po pięciu rundach kapitalnego widowiska, lepszego może nawet niż pierwsze starcie Gustafssona z Jonesem, sędziowie niejednogłośnie wskazali na mistrza. Gustafsson miał wiele świetnych momentów, zdołał obalić na moment Cormiera, a w końcówce trzeciej rundy nawet posłał go na deski, i prawdopodobnie tylko syrena kończąca rundę uratowała mistrza przed porażką przez TKO. Nie wystarczyło to jednak, aby przekonać do siebie sędziów. Starcie to Szwed okupił również licznymi urazami, czego skutkiem było półroczne zawieszenie medyczne.
Kiedy Gustafsson lizał rany, nie tylko fizyczne, Jonowi skończyło się zawieszenie i mógł on powrócić do startów. Jego pierwszym po dłuższej przerwie rywalem miał być mistrz, Daniel Cormier, który na trzy tygodnie przed walką wycofał się z powodu kontuzji. Na jego miejsce wskoczył nieprzewidywalny i niebezpieczny Ovince St.Preux, zaś samo starcie wciąż posiadało rangę mistrzowskiego. Jones wypunktował rywala również łamiąc mu rękę, tym razem kopnięciem, jednakże nie zachwycił swoją postawą. Średni występ tłumaczył później, podobnie jak część dziennikarzy, niewygodną charakterystyką Ovince’a.
Następnym przystankiem na drodze Jona miał być wyczekiwany rewanż z DC, lecz na trzy dni przed starciem komisja antydopingowa skreśliła z rozpiski niepokornego Amerykanina, ponieważ znów wykryto u niego nielegalne substancje.
W tym samym czasie Gustafsson sposobił się do powrotu. Jego kolejnym rywalem był obecny mistrz i żywa legenda prosto z Polski, nasz ukochany Janek Błachowicz. Wszyscy bez wyjątku wyraźnie faworyzowali Szweda i jak się później okazało, mieli rację. Gustafsson ugrał jednogłośną decyzję sędziów, dominując zapaśniczo naszego rodaka, który nie został wtedy zwolniony chyba tylko dlatego, że przegrał właśnie ze szwedzkim artystą.
Następnie w perfekcyjnym stylu, aczkolwiek nie unikając kontrowersji, Mauler rozparcelował Glovera Teixeirę, niedoszłego rywala sprzed lat. Przebieg starcia sugerował, że wszystkie problemy zdrowotne i mentalne Szweda są już za nim. Nigdy wcześniej, i później niestety również, nie widzieliśmy go w tak niezwykłej dyspozycji. Emanował zadziornością i wyrachowaniem, powalał wręcz dynamiką i precyzją.
Dwa miesiące później, po kolejnej wymuszonej krnąbrnością przerwie, do klatki powrócił Jon, rozbijając w pył Daniela Cormiera. Przez chwilę w głowach wielu fanów musiała kłębić się myśl o pasjonująco zapowiadającym się rewanżu z Gustafssonem, odwlekanym przez różne wypadki już od lat. Ci fani szybko jednak zostali sprowadzeni na ziemię – Jon po raz kolejny zrobił to, w czym jest chyba najlepszy – znów wpadł na dopingu.
Alexander został tymczasem zestawiony z Lukiem Rockholdem, zmieniającym kategorię wagową z średniej na półciężką. Wkrótce potem Amerykanin się jednak wycofał ze starcia ze względu na kontuzję. W związku z tym Szwedowi zaproponowano starcie z Volkanem Oezdemirem, na które przystał. Niestety i turecki Szwajcar nabawił się urazu, a zaraz po nim również i Alexander. Po kilku miesiącach szczęście znów się do Szweda uśmiechnęło, ponieważ Jonowi skończyło się zawieszenie, a w dywizji brakowało wyraźnych pretendentów.
Po pięciu latach doszło wreszcie do długo wyczekiwanego i nieuniknionego rewanżu. Tym razem przebieg walki nie był już tak emocjonujący. Jon przez większość czasu kontrolował walkę i był skuteczniejszy w wymianach bokserskich, a do tego świetnie punktował Gustafssona kopnięciami na wszystkich wysokościach. Ten z kolei potrafił od czasu do czasu zaskoczyć dobrymi uderzeniami Jona, lecz nie był w stanie zbliżać się do niego tak często, jak w pierwszej walce. Dodatkowo już w pierwszej rundzie doznał kontuzji pachwiny po kolanie Amerykanina, a jego mobilność ograniczyły także niskie kopnięcia. W trzeciej rundzie Jon obalił rozbitego już, zwłaszcza w dolnych partiach ciała, Szweda, a następnie zmusił sędziego do przerwania walki, spuszczając kilkanaście potężnych uderzeń na głowę Alexa.
Wraz z tą porażką Gustafsson wszedł w najgorszy okres swojej kariery. W kolejnym pojedynku przegrał przez poddanie w czwartej rundzie pojedynku z Anthonym Smithem, znów na oczach sztokholmskiej publiczności. Otrzymał więc dwa potężne ciosy od życia, ponieważ druga porażka z Jonem Jonesem najprawdopodobniej ostatecznie zdefiniowała Maulera, przynajmniej w jego mniemaniu. Jak bowiem zdradził u wspomnianego już na początku Joe Rogana, jest wobec siebie bardzo surowy i zawsze zawiesza sobie poprzeczkę bardzo wysoko. Nawykł do wybierania najcięższych z możliwych dróg w swoim życiu, stawiania czoła najtrudniejszym wyzwań. A takim był właśnie Bones, któremu po raz kolejny nie podołał. Porażka z nim odebrała Alexowi w zasadzie ostateczny cel sportowy. Po raz kolejny zderzył się ze ścianą. Trzeci raz nie udało mu się zdobyć tytułu mistrzowskiego i stało się jasne, że nieprędko otrzyma kolejną szansę, jeżeli w ogóle taka się nadarzy. Znów został odesłany do kolejki, w której stał już trzy razy. Przechodzenie w kółko tego samego etapu być może nie ma już dla niego sensu. Dlatego też po porażce ze Smithem, którego pokonanie być może jeszcze dawało iluzoryczne szanse na pozostanie w rozgrywce mistrzowskiej, Mauler postanowił zakończyć sportową karierę.
Nie wytrzymał jednak na emeryturze zbyt długo. Poszukując nowych wyzwań, postanowił spróbować swoich sił w wadze ciężkiej. Zestawiono go z leciwym już, 41-letnim Fabricio Werdumem, wracającym po porażce z Alexeyem Oleinikiem. W jednym z wywiadów przed walką Alex przyznał, że decyzję o przejściu na emeryturę podjął na bieżąco po porażce pod wpływem emocji i po miesiącu nic nierobienia stwierdził, że jego kariera nie może się tak skończyć.
Wydawało się, że to idealny rywal na udany debiut Szweda. Brazylijczyk nie jest już bowiem tym samym zawodnikiem, który przed laty rządził królewską dywizją, ale wciąż jest popularny. Niespodziewanie jednak zdołał poddać Gustafssona już w pierwszej rundzie, wykorzystując jego naganny nawyk odwracania się plecami przy ucieczce z półdystansu.
Tworzenie tego wpisu rozpocząłem z przeświadczeniem, że czas Szweda się dawno skończył, a streszczenie jego kariery miało uwypuklać różnicę między tym, co prezentował kiedyś, a tym, co prezentuje dziś. Jednak w trakcie pisania wciąż się zastanawiałem, czy to rzeczywiście prawda, dlatego też po raz kolejny przyjrzałem się jego ostatnim walkom. I prawdę powiedziawszy, tak jak na początku skłaniałem się do postawienia kreski na jednym z moich ulubieńców, tak teraz zdecydowanie zdanie zmieniłem.
Jego dwie ostatnie porażki wynikały z błędów przezeń popełnionych oraz z faktu, że przeciwnicy potrafili to wykorzystać. Zarówno w walce ze Smithem, jak i z Werdumem Alex oddał plecy na dwa różne sposoby. Z Amerykaninem po nieudanej próbie rzutu, z Brazylijczykiem uciekając po udanej obronie przed obaleniem. I o ile poddanie ze strony Smitha było odrobinę zaskakujące, a nie powinno takie być, bo poddawał on w swojej karierze przed walką ze Szwedem jedenastu swoich rywali, to poddanie ze strony Werduma ani trochę nie dziwi. Prowadzi to do wniosku, że Mauler po prostu ma słaby parter, a przez lata pozwalały ten fakt ukryć świetne defensywne zapasy. Bo tak naprawdę poza Jonem i DC, a wcześniej Davisem, który również go poddał, nikt inny nie potrafił Alexa obalić.
Gustafsson może być w niedalekiej przyszłości przypadkiem podobnym do choćby Jose Aldo, który po dwóch demolkach zafundowanych mu przez Maxa Hollowaya również przez wielu wysyłany był na bujany fotel, a który zdołał się odbudować i mimo oczywistej porażki postawił trudne warunki Piotrowi Janowi w walce mistrzowskiej. W kilku walkach z niżej notowanymi rywalami powinien się odbudować i raz jeszcze ruszyć po pas. I mam tu na myśli pas wagi półciężkiej, bo nie widzę go w kategorii królewskiej. W walce z Werdumem wyglądał na strasznie ociężałego i stracił swój najważniejszy atut, czyli mobilność. Poza tym w górę zawędrował jego dobry znajomy sprzed lat, Jon Jones, który znów może mu wszystko zabrać. W wadze półciężkiej z kolei pojawiło się kilku nowych prospektów, a zestawienie z nimi Gustafssona może nam dać ciekawe starcia. Jego walki z Rakiciem, Prochazką, Reyesem czy Oezdemirem z przyjemnością bym obejrzał. Zaś na tronie znajduje się na ten moment nasz polski już nie Książę, lecz Król, pałający być może rządzą rewanżu. I jeśli się Janek utrzyma na szczycie, walka z Alexem po 3-4 zwycięstwach jak najbardziej będzie miała sens.
Szwed pokazał w walce ze Smithem pewien progres. Próbował, ostatecznie nieudanie, kilku nowych technik, takich jak wycięcie w stylu Zabita Magomedsharipova, a także od strony taktycznej zawalczył ciekawie, w dwóch pierwszych rundach próbując zmęczyć Amerykanina, co do momentu tego nieszczęsnego obalenia zdawało egzamin. Wciąż daje się lać po twarzy i zbiera wiele ciosów, ale w tym sporcie to nieuniknione.
Ten wpis to zdecydowanie zbyt długi wstęp do tworzonego przeze mnie Technical Masters, którego bohaterem w następnej części będzie Alexander Gustafsson. W międzyczasie udało mi się przeczytać książkę Boxing by Edwin Haislet, więc może jestem trochę mądrzejszy 🙂 Zapraszam do śledzenia sytuacji, ponieważ w ciągu tygodnia czy dwóch kolejna odsłona Technical Masters na pewno się pojawi.
W ciągu ostatniej dekady kategoria półciężka UFC została absolutnie zdominowana przez dwóch li tylko zawodników: Jona Jonesa i Daniela Cormiera. Z tego też powodu niewielu pamięta innych czempionów, obecnie będących już w większości na emeryturach. Tu możemy wymienić przede wszystkim dwóch pierwszych, którzy – wyłączywszy wyżej wymienionych dominatorów – najdłużej cieszyli się mianem najlepszych, a więc Franka Shamrocka oraz Tito Ortiza, a także Chucka Liddella. Z resztą, kto by sobie zaprzątał nimi głowę, kiedy obecnie tron przejął nasz Król z Cieszyna Janek Błachowicz… Ja jestem tym gościem 🙂 Nasz dzisiejszy bohater w mojej opinii jest trochę zapomniany, co chyba nie . . .
Miniony tydzień z pewnością na długo pozostanie w pamięci fanów sportów walki. Z nie lada przytupem organizacja UFC wkroczyła w rok 2021, organizując trzy gale w przeciągu siedmiu dni, obsadzając dwie z nich absolutnie czołowymi zawodnikami kategorii lekkiej i piórkowej oraz aspirującymi do tego miana półśrednimi. Choć na pierwszy rzut oka nie wszystkie rozpiski porywały obfitością uznanych i sprawdzonych już zawodników, nie możemy być w żadnym wypadku rozczarowani, bo do narzekań powodów brak. W drodze do Top 5 Swoje krótkie podsumowanie pozwolę sobie rozpocząć od środowej walki wieczoru, w której rękawice skrzyżowali pnący się w górę i sąsiadujący jeszcze ze . . .